Wiele razy słyszałem od różnych osób, że nie lubią tego czy tamtego, bo w dzieciństwie co tydzień dostawali dokładnie ten sam zestaw na niedzielny obiad. Ja sam miałem kiedyś ten problem z rosołem.
Weźmy na przykład pod lupę fasolkę szparagową. Od dawien dawna znałem tylko dwie wersje: ugotowaną w wodzie (często w efekcie rozmokłą i bez smaku) i podsmażoną na maśle z bułką tartą. Ta druga wersja, pomimo tego że bardzo smaczna, po kilkudziesięciu razach też może się znudzić.
Jak się z tym rozprawiłem?
Bardzo prosto. Praktycznie nie planuję tego co zrobię na obiad czy kolację. W sklepie zwykle kupuję to co wpadnie mi w oko (np. ładne warzywa) lub to na co akurat jest sezon. Jeżeli widzę w na sklepowej półce ładną fasolkę, to kupuję ją i dopiero w domu, przed jej przyrządzeniem zastanawiam się jak ją podać.
Cały sekret polega na tym, że staram się zawsze mieć dość zróżnicowany zestaw przypraw i dodatków, z których skomponować można nowe i niebanalne smaki. Mam zawsze w szufladzie kilkadziesiąt torebek z przyprawami i ziołami: tymianek, rozmaryn, oregano, bazylia, słodka papryka, chilli, kolorowy pieprz, curry, kurkuma, kminek, kumin, kolendra, sezam, szuszona natka pietruszki, koperek … i tak bym mógł wymieniać jeszcze długo. Przypraw u mnie zawsze dostatek, używam ich dużo do wszystkiego co gotuję.
Dodatkowo jedna półka wypełniona jest produktami pozwalającymi nadać potrawom charakterystyczny smak kuchni z różnych stron świata: ocet winny, ocet ryżowy, sos rybny, sos sojowy, sos worcestershire, sos ostrygowy, olej sezamowy, olej orzechowy, miód (bardzo często używam miodu do pikatnych i słonych potraw), wino, pasta curry, pesto … itd. Wszystko to w niedużych opakowaniach i małych butelkach, które i tak starczają na długo.
Mam taką zasadę, że na każdych cotygodniowych zakupach wrzucam do koszyka jedną, dwie torebki przypraw, lub jedno opakowanie specyfiku znalezionego na regale z zagranicznymi produktami. Kiedy znajomi lub rodzina wyjeżdżają gdzieś daleko zawsze proszę o prezenty kulinarne, np. przyprawy z Meksyku czy Indii, oliwa z Włoch. W ten sposób stale mam pod ręką produkty, które w niesamowity sposób urozmaicają smak codziennych posiłków.
Fasolka szparagowa inaczej
I tak dla przykładu: Tytułowa fasolka szparagowa, którą ugotowałem na parze bez żadnych przypraw i dodatków, dopiero na talerzu zyskała niezwykły smak i aromat. Uzyskałem go z pomocą sosu przygotowanego z kilku łyżek oleju sezamowego, odrobiny sosu rybnego, sosu ostrygowego, dwóch łyżek octu ryżowego, łyżki miodu, łyżki startego imbiru, łyżki ketchupu i odrobiny płatków chilli. Na samej górze wylądowało jeszcze trochę ziaren sezamu, dzięki czemu cały obiad prezentował się bardzo ładnie, jak z wykwintnej restauracji ;)
Have fun
Lubię się bawić jedzeniem, Wam też polecam :-)
Ostatnio piekłam warzywa w piekarniku i dorzuciłam fasolkę szparagową. Najlepsza! :D
Pomyśl Tomku że mam tego samego „bzika” z tymi przyprawami i tak jak Ty dostaję też takie prezenty. Dostałam pieprz syczuański przepisy w internecie mnie bardzo nie przekonują może Ty coś na ten temat będziesz wiedział? Z pozdrowieniami i smacznego.
Fasolka jest OK :), truskawki i maliny zresztą też :-)
Malgorzata dzięki za komentarz! :) Ja takim aż wielkim fanem fasolki szparagowej nie jestem – za to bez ograniczeń mogę jeść truskawki i maliny :)
Jesli chodzi o szparagowa, zolta i mamuta, to nigdy mi sie nie nudza i moge jesc kilogramami saute albo z maselkiem, taka juz jestem dziwna :D Ale strasznie lubie inne przepisy z twojego bloga :)
z fetą i czosnkiem jeszcze nie jadłem – fajny pomysł do wypróbowania! :)
również lubię, czasem przygotowuję fasolkę z serem feta, oliwą i czosnkiem:)
Też tak eksperymentuję :)